X-Men:
First Class
Według
mnie jeden z najfajniejszych dotychczas filmów o mutantach. Reżyserem był Matthew
Vaughn, a film swoją premierę miał w 2011 roku.

Geneza
i początek filmu to okres lat 40 XX wieku. Cała akcja filmu zaś ma miejsce w
1961 roku. Eric dysponując mocą władania metalem postanawia zemścić się na
Sebastianie za przeszłość, jaką mu wyrządził. W końcu jednak łączy swoje siły z
Charlesem i wspólnie zbierają ekipę młodych mutantów, których postanawiają
wyszkolić. Wspólnie stawiają czoła Sebastianowi i jego armii mutantów.

Charles
Xavier – wypadł bardzo fajnie jako dorosły, młody mężczyzna. Ciekawa docinka ze
strony Hanka, który zażartował mu odnośnie jego fryzury, podczas gdy ten miał
skorzystać z Cerebro. Trochę humoru, ale również sporo powagi, między innymi
podczas treningu czy finału filmu, gdzie Xavier zmuszony zostaje do poruszania
się na wózku i zakłada pierwszą linię obrony, drużynę X-men.
Magneto
– bardzo mocny punkt tego filmu. Świetnie pokazana geneza, to, co spotkało go w
obozie koncentracyjnym, później z wiekiem chęć zemsty. Ostatecznie dołączył do
ekipy Charlesa, ale widać było niejednokrotnie, iż nie pasuje do tej drużyny. W
finałowej części filmu widzimy, że Erik jednak przechodzi na ciemną stronę mocy
i werbuje kolejne to postaci do swojej drużyny.
W
filmie tym pojawił się nawet Wolverine, choć zaledwie na parę sekund ale od
razu przyprawił widza o kupę śmiechu.
Drużyna
młodych mutantów, która została zwerbowana przez Xaviera to Hank McCoy (który w
końcu przeobraża się w Beast), przyjaciółka, którą znał już od dawna Reven
(Mistique), Banshee, Havok, Darwin (który w obronie przyjaciół ginie) oraz Angel,
dziewczyna, która ostatecznie przechodzi na stronę wroga.

W
drużynie antagonisty jakim był Sebastian Shaw mogliśmy ujrzeć zmysłową Emmę
Frost, która była niesamowita w tej roli. Kipiała seksem, ale również i swoją
bezwzględnością. Po za nią byli również Riptide oraz Azazel.
Pomimo,
iż film uważam za bardzo udany, to jednak trochę nie wykorzystano potencjału
poszczególnych mutantów. Rozumiem, że jest to film X-men, gdzie twórcy nie
mogli się skupić na jednej konkretnej postaci, no ale mogli się troszkę
bardziej postarać przy zakreśleniu niektórych postaci. Przykładem jest Darwin,
który pojawił się tylko po to by umrzeć. Podobnie jak Wolverine, choć uważam to
jednak za smaczki i odfajkowanie poszczególnych mutantów w filmie. Nie jest to
jednak jakimś wielkim minusem.
Fajny
pomysł na wątek między Hankiem i Reven, gdzie oboje chcieli zmienić swój
wygląd. Reven zrezygnowała z pomysłu przyjaciela, a ten po wstrzyknięciu serum
przeobraził się w wielkiego, niebieskiego Beast’a.
Wielkim
plusem był również główny wątek, czyli okres zimnej wojny, wzbierającego
konfliktu, który podsycał Sebastian.
Dla
fanów przygód o mutantach jest to pozycja obowiązkowa. Dla zwykłego laika,
który nie wie z czym to się je – nie koniecznie. Osobiście polecam ten film tej
pierwszej grupie i uważam go, za bardzo udany. Od siebie dam mu z czystym
sumieniem bardzo mocną 9/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz