Thor:
The Dark World – film, który obejrzałem dopiero niedawno, a który premierę
swoją miał w listopadzie ubiegłego roku, zrobił na mnie niesamowite wrażenie.
Pierwszy
film o Thorze był dobry, podobał mi się, lecz nie aż tak jak Mroczny Świat,
który według mnie był zdecydowanie lepszy.
Dobrze
nam znany Thor - potężny superbohater dysponujący mocą gromów, po wydarzeniach
z pierwszej części jak i filmu Avengers staje do kolejnego niezwykle ciężkiego
boju. Musi obronić Ziemię, Asgard jak i pozostałe światy przed żądnym władzy Malekithem,
który powrócił by zapanować nad wszechświatem i pogrążyć go w czeluściach mroku.
Thor, który nie jest w stanie sam uporać się z wrogiem łączy swe siły z dawnym
przeciwnikiem - Lokim. We wszystko zamieszana jest również Jane Foster za
sprawą tajemniczego Aetheru…
Fabułę
na ten film uważam za udaną. Mamy do czynienia z mrocznym elfem Malekithem
postacią, której nie dało się poznać wcześniej dzięki filmom Marvela. Według
mnie postać ta została jednak trochę "umniejszona". Nie wiem, może to tylko
moje wrażenie, ale czasem wydawało mi się, że głównym łotrem w tym filmie jest raczej
jego sługus Algrim. Właśnie – odnośnie tej postaci to byłem pod wielkim wrażeniem,
od razu zaleciało mi "odchudzonym Doomsday’em z DC". : )
Czarne
charaktery tego filmu były ok. Teraz przejdę na drugą stronę.
Thor.
Pokazany fajnie, sporo humoru, za co wielki plus. Trochę mało było jego ekipy,
szczególnie Sif, która strasznie mi się spodobała. Liczyłem, że umieszczą (chociaż
ją) u boku Thora w finałowej walce. No ale cóż, brak drużyny Gromowładnego
zrekompensowała inna postać. Mianowicie Loki. Tom Hiddleston jest niesamowity w
tej roli. Dobrze ukazany na początku "proces" i skazanie Lokiego za zbrodnie i
umieszczenie w lochach. Ogromny plus za, chociaż krótki, ale występ Kapitana
Ameryki, w którego przeobraził Loki. To był fajny smaczek. Loki w dodatku
wniósł sporo humoru. Rozegranie walki z wrogiem to był dla mnie majstersztyk.
To musiało się podobać. Dobrze, że ta postać zginęła tylko rzekomo. Końcówka
filmu daje dużo myślenia. Na pewno nie był to jego ostatni występ w filmach
Marvela.
Wielkim
plusem tego filmu były również efekty specjalne. Świetne łączenie świata
prawdziwego (Londynu) ze światem wyimaginowanym (Asgard). Płynne przejścia z
jednego w drugi kraniec wszechświata. Oglądając ten film miałem bardzo wiele
skojarzeń. Mianowicie początek filmu i walka Asgardczyków to było dla mnie
niczym Lord Of The Rings. Później walka z mrocznymi elfami to już inny klimat –
Star Wars. Nie mniej jednak podobało mi się to.
Dobrze,
że na samym początku filmu pokazali pokrótce historię mrocznych elfów, co się z
nimi stało i kto stał za ich pokonaniem.
Postacie
pochodzący z Ziemi w szczególności Jane Foster wypadły całkiem fajnie. Natalie
Portman znowu zapachniała mi Gwiezdnymi Wojnami, ponieważ po raz kolejny odnalazła
się w podobnym klimacie. Reszta postaci między innymi Darcy i Ian to już spora
dawka humoru.
Scena
końcowa, czyli iluzja Lokiego, który stał się Odynem oraz ta po napisach
końcowych z Kolekcjonerem kapitalnie podsumowały ten film. Było to dla mnie
naprawdę dobrze spędzone kilkadziesiąt minut przed ekranem. Pomimo, iż
teoretycznie film trwał długo, to ani przez chwilę się nie nudziłem. Warty obejrzenia,
nie tylko dla fanów. Daję mu 9/10. Niestety nie dychę ale to tylko z powodu Malekitha,
o którym napisałem na początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz